Site icon ZiołaNaZdrowo.pl

Zanikające polany Gondwany

„Polany w lasach gondwańskich są najbardziej tradycyjnie pięknymi miejscami, w jakich byłem. Żaden wielki ogród nie przewyższa ich w pięknie. . . . Są one esencją Tasmanii”.

– J.B. Kirkpatrick

Na Centralnym Płaskowyżu Tasmanii dzień osiągnął swój najgorętszy punkt. Intensywnie błękitne niebo przełamane jest jedynie kilkoma chmurami z ogona klaczy. Gdy pochylam się, by nabrać wody z potoku, powietrze mieni się wokół mnie. Górska woda zadowala, jak zawsze, ale ja pragnę cienia. Zauważywszy w pobliżu małe drzewo sosny ołówkowej, skradam się ku niemu przez suche zarośla, przesuwam się nisko obok pachnących liści sosny i wpełzam do głębokiego, zielonego sanktuarium miniaturowego lasu.

Uznałem, że jest to młody drzewostan, ale w środku znajduję sękate, stare drzewo. Pochylone, rozwidlone, ale gęste od przyrostu, musi mieć kilkaset lat. Wejście do ołówkowego drzewostanu sosnowego to zmiana klimatu, zmiana natężenia światła, a nawet poczucie, że zmieniło się półkulę. Panuje tu chłodna, przyćmiona cisza, którą wspomaga gęste listowie i miękki dywan z igieł. Sam czas wydaje się nabierać innej jakości, jak gdyby podążając za wolno rosnącą i długowieczną naturą sosen. A może to wpływ gondwańskiego dziedzictwa, nigdy nie zatracony akcent starego kraju.

Oddycham głęboko, wciągam dobre powietrze, błogosławię jego cień. Ale w mojej chwili odpoczynku pojawia się nutka melancholii. Zastanawiam się, ile jeszcze ludzkich pokoleń będzie miało szansę doświadczyć tych pięknych, lecz zagrożonych drzew? Jeśli lato takie jak to, którego ostatnio byliśmy świadkami – suche, gorące i pełne zagrożeń ze strony dzikiego ognia – jest nową normą, ich przyszłość wygląda ponuro.

Historia sosen ołówkowych(Athrotaxis cupressoides) przypomina opowieść o wygnanych szlachcicach. Ich drzewo genealogiczne sięga czasów dinozaurów. Skamieniałości jednego ze starych krewnych, Athrotaxis ungeri, z Argentyny, pochodzą z późnej jury/wczesnej kredy, około 150 milionów lat temu. Jest silne rodzinne podobieństwo do naszych sosen ołówkowych. Ale podobnie jak szlachta przyzwyczajona do lepszych czasów – w tym przypadku do bardziej wilgotnych, zimniejszych i lodowych warunków Gondwany – sosny ołówkowe z trudem przystosowują się do zmian.

Jako rośliny okrytozalążkowe, sosny ołówkowe mogą się regenerować poprzez wypuszczanie nasion z szyszek, choć jest to proces niespieszny, występujący co pięć lub sześć lat. W torfie mogą się również klonować, rozprzestrzeniając się wegetatywnie przez odrosty. Żadna z tych metod nie pozwala im rozprzestrzeniać się daleko od drzewa macierzystego. Biorąc pod uwagę ich powolny wzrost – osiągają średnio 40 lat, aby osiągnąć zaledwie jeden metr wysokości, a mogą żyć nawet ponad 1000 lat – nie wydają się robić niczego pochopnie.

Ich taktyka na warunki, w jakich się znajdują – wysychająca część suchego kontynentu – polega na przeczekaniu złych czasów i skorzystaniu z dobrych. Fakt, że dobre czasy klimatyczne mogą być w dłuższej perspektywie czasowej w zaniku, jest dla nich tylko jednym problemem. Kolejnym problemem od czasu inwazji europejskiej jest rozprzestrzenianie się zwierząt roślinożernych, takich jak króliki, owce i bydło, dla których siewki sosny zwyczajnej są równie smaczne jak nasze rodzimych gatunków. Historycznie rzecz biorąc, spowodowało to dalszą presję.

Co więc robimy? Robimy to, co zrobilibyśmy, gdyby ktoś, kogo kochamy, stanął w obliczu choroby lub kryzysu: nadal go kochamy. I korzystamy z pomocy ekspertów tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Peter Grant

Ale w XXI wieku jedno zagrożenie znacznie przewyższa wszystkie inne. Ogień jest śmiertelnym wrogiem sosny zwyczajnej. Po wyewoluowaniu w warunkach wilgotnych, a nawet zalanych wodą, gdzie ogień jest rzadkością, sosna ołówkowa ma niewiele zabezpieczeń przed ogniem w buszu. Odbudowa następuje poprzez powolne rozprzestrzenianie się z ocalałych drzew. W wysychającej, podatnej na pożary przyszłości jest to strategia wysokiego ryzyka.

Widać to wyraźnie na przykładzie Great Pine Tier, usianej jeziorami wyżyny na wschodnim skraju Parku Narodowego Walls of Jerusalem. Poziom ten został nazwany tak ze względu na olbrzymie drzewostany sosny ołówkowej, które kiedyś tam stały. Tak było do 1960 roku. Między październikiem 1960 a lutym 1961, seria katastrofalnych, celowo rozpalonych pożarów w okolicy spaliła ponad 30 000 hektarów alpejskiej roślinności. W ciągu tego jednego lata wymazano do 20% ich całkowitego zasięgu. To około jedna piąta wszystkich sosen ołówkowych na świecie.

Kilka lat temu wraz z przyjaciółmi przeszliśmy do Great Pine Tier. Gdy dotarliśmy do epicentrum pożaru, trudno było nam się pomylić, że jesteśmy spóźnionymi świadkami katastrofy ekologicznej. Pół wieku później teren ten wciąż wyglądał jak strefa wojny. Na przestrzeni wielu kilometrów wokół nas leżały tysięczne jelenie sosnowe. Ich pionowa wytrwałość w śmierci zawdzięczają ciasno upakowanemu, odpornemu na korniki, żywicznemu drewnu. Bielone przez lodowate wiatry, stoją jak rozległy cmentarz wojenny, upiorne przypomnienie chwały, która kiedyś była.

W latach 1991-2015 pracowałem dla Tasmania Parks and Wildlife Service (TPWS). Dość wcześnie w tym okresie byłem wtajemniczony w wewnętrzne dyskusje na temat zmian klimatycznych. Jakie, pytaliśmy, mogą być implikacje zmieniającego się klimatu dla unikalnego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego naszego wyspiarskiego państwa? W tamtym czasie z pewnością istniały obawy dotyczące trendu ocieplenia. Jeden z zoologów prognozował, że niektóre gatunki mogą być zmuszone do „migracji do chłodniejszych stref”.

Jednocześnie uspokajał nas fakt, że częstość występowania pożarów wzniecanych przez człowieka na obszarze światowego dziedzictwa Tasmanian Wilderness (TWWHA) – jedno z najpoważniejszych zagrożeń – systematycznie malała w ostatnich latach XX wieku. A obszar zniszczony przez ogień był niewielki, zwłaszcza w porównaniu z drastycznymi pożarami z lat 1960-61. Zawdzięczamy to udanym kampaniom edukacyjnym i polityce „tylko piec na opał” dla odwiedzających TWWHA. W związku z tym piorun był głównym źródłem zapłonu, a kierownicy parków otwarcie pocieszali się faktem, że suche wyładowania atmosferyczne, które są główną przyczyną pożarów na kontynencie australijskim, na Tasmanii zdarzały się dość rzadko.

Jeszcze w 2011 roku departament otrzymał prognozy klimatyczne dla Tasmanii, które były nieco zachęcające, przynajmniej dla wyżyn. Wskazywały one, że dla środkowej i zachodniej Tasmanii do około 2040 roku nastąpią niewielkie zmiany. Po tym czasie dla Płaskowyżu Centralnego prawdopodobnie nastąpi zmniejszenie całorocznych opadów. Skutki zmian klimatu z pewnością nadchodziły, ale nie z prędkością warp.

Jak szybko i dramatycznie mogą się one zmienić. Gdy rozpoczynamy trzecią dekadę XXI wieku, okazuje się, że od 2007 roku prawie każdy rok był cieplejszy od długoletniej prognozy dla Tasmanii.

erm średnia. W rzeczywistości pięć z ostatnich sześciu lat należało do najgorętszych w historii Tasmanii. Tendencja do cieplejszego i bardziej suchego klimatu jest niezaprzeczalna. Wraz z tym trendem pojawia się największe zagrożenie dla obszarów takich jak Central Plateau, a zwłaszcza dla alpejskich drzew iglastych, takich jak sosny ołówkowe: dramatyczny wzrost występowania suchych piorunów.

Od 2000 roku nastąpił gwałtowny wzrost liczby pożarów wznieconych przez pioruny, co spowodowało znaczny wzrost łącznej powierzchni spalonej. Jak dotąd w tym stuleciu w ciągu pięciu lat doszło do poważnych pożarów wywołanych przez pioruny.

13 stycznia 2016 r. i ponownie 27 stycznia burze przecięły Tasmanię od północnego zachodu. Suche błyskawice zapaliły około 80 pożarów, a szacunkowo spłonęło 2% całego obszaru światowego dziedzictwa Tasmanian Wilderness. Pożary te pochłonęły również kolejne 2% naszych pozostałych sosen ołówkowych.

Zachód słońca nad jeziorem. Fot: Peter Grant Udało mi się

zobaczyć z pierwszej ręki wpływ tych pożarów na sosny pencil, tym razem zaledwie kilka tygodni po wydarzeniu. Wraz z przyjacielem szliśmy od jeziora MacKenzie dalej w głąb Central Plateau. Kiedy wspinaliśmy się po zboczu od jeziora, krzewy były jak zwykle stonowane, cętkowane, zielone. Następnie, gdy zaokrągliliśmy zakręt na szczycie zbocza, ziemia nagle stała się goła. Zróżnicowana zieleń została zastąpiona przez podstawową czerń i brąz, trójwymiarowy krajobraz stał się dwuwymiarowy.

Spodziewaliśmy się ponurej sceny, ale nie takiego ataku na każdy zmysł. To było straszne, ze sczerniałymi, poskręcanymi, nagimi i połamanymi krzewami; prawie nic nie było jeszcze zielone i rosnące. Nawet kałuże powstałe w wyniku zbyt późnych deszczów wydawały się spieczone, wypełnione słonym szlamem i spalonymi szczątkami.

Krzaki pachniały też śmiercią. Poza spalonymi liśćmi i kończynami, czuć było zapach spalonej ziemi i niezliczonych spalonych żywych istot. Widzieliśmy nawet pijawki zamrożone w ogniu podczas rozciągania. Ale to właśnie dźwięki – lub ich brak – prześladowały mnie najbardziej. Mimo że wiał wiatr, nie było liści, które by szeleściły. Wiatr nie miał głosu. Ani jeden ptak nie zawołał, nawet kruk, czy inny karmiciel padliny. My również milczeliśmy, idąc powoli, robiąc upiorne zdjęcia, pogrążeni we własnych myślach.

Studiowałem pożary od czasu studiów i byłem w strefach pożarowych wiele razy. Wiem, że wiele z tego buszu powoli się odbuduje. Potrzebny jest tylko czas. W istocie jest to niemal banał w relacjonowaniu australijskich pożarów buszu, aby zauważyć zielone pędy jako znaki uzdrowienia naszego buszu. Ale to zdecydowanie nie jest przypadek całej naszej roślinności, a zwłaszcza tych ocalałych z Gondwany. Więc kiedy szliśmy dalej, najbardziej martwiły mnie rzeczy, które nigdy się nie odrodzą.

Z pewnością za rogiem spotkaliśmy nasze pierwsze śmiertelne ofiary. Byliśmy tu zaledwie dwa miesiące wcześniej i zatrzymaliśmy się, by sfotografować pierwszą widoczną na szlaku sosnę ołówkową. Ta stara, ocalała sosna, z bliznami, ale żywa, stała obok innych, które uległy poprzednim pożarom. Być może jej wilgotny dom, wśród sphagnum i roślin poduszkowych, zapewniał jej pewną ochronę.

Tym razem nie była

o szczęście. Jedna duża kończyna, wyrwana z korony, leżała obok zniszczona i brązowa. Reszta była zielono-brązowa i umierająca. W pobliżu jego podstawy, normalnie pulchne, zielone rośliny poduszkowe miały chorobliwy, musztardowy kolor: wypróżnione, skazane na zagładę. Podobnie było z wysuszonymi grządkami sphagnum.

Szliśmy dalej przez ten dziwny, na wpół martwy krajobraz. Chaos pożaru pozostawił niektóre miejsca całkowicie niespalone. Część naszej ścieżki była dziwacznie zieloną wstęgą przez brązowe, spalone jałowce. Chroniły ją zamoknięte odciski wielu kroków. Ale najsmutniejszym widokiem były śmiertelnie spalone sosny ołówkowe. Jeden duży drzewostan wzdłuż zaschniętego, wypełnionego spichlerzem potoku został prawie całkowicie spalony. Nie zobaczymy ich tu już więcej.

Tu i ówdzie, stanowiska sosen pozostały niespalone. Ale poza takimi płatami, powoli wyrastający nowy wzrost będzie zdominowany przez inne gatunki. Tutaj, podobnie jak na Great Pine Tier, nastąpi zmiana warty. Eukaliptusy i inne odporne na ogień rośliny kwitnące przejmą kontrolę. Głód dzikiego ognia głęboko wgryzł się w gatunek, który nie ma w sobie nic z Magicznego Puddingu. Z sosnami ołówkowymi nie ma „wytnij i przyjdź ponownie”; kiedy znikną, to już ich nie ma. Wiem, że 20% w jednej dekadzie i 2% w drugiej może wydawać się nieistotne w ludzkiej skali czasu. Ale w odniesieniu do flory, taki spadek jest alarmująco szybki.

Promienie słońca w sosnach ołówkowych. Fot: Peter Grant

Dla kogoś, kto był dumny z zakresu i pozornie bezpiecznej ochrony dzikiej przyrody na Tasmanii – 50% naszego stanu zarezerwowane – jest to szok. Dla kontrastu, europejscy i północnoamerykańscy obrońcy przyrody włożyli wiele wysiłku w „rewilding” obszarów naturalnych, wprowadzając lokalnie wymarłe bobry euroazjatyckie do części Wielkiej Brytanii, a wilki i bizony do części Ameryki Północnej. Choć mógłbym przyklasnąć takiej ludzkiej interwencji w imieniu świata przyrody, z perspektywy Tasmańczyka wygląda to jak karetka pogotowia na dnie urwiska. Heroiczne wysiłki ratowników medycznych w próbach ożywienia i zachowania życia po

wypadku są z pewnością doceniane, ale o ile lepiej zapobiegać upadkom z klifu w pierwszej kolejności?

W Tasmanii wydawało się, że mamy luksus zbudowania ogrodzenia na szczycie klifu. Wcześniej w moim życiu zawodowym z TPWS mieliśmy poczucie, że pozostawienie dzikiej przyrody w spokoju, monitorowanie tego, co tam było, zrozumienie, jak to wszystko do siebie pasuje, i minimalizowanie wpływu odwiedzających strefy dzikiej przyrody, stworzyło tę barierę. Po ostatnich letnich pożarach wyraźnie widać, że tak już nie jest. Jeśli chodzi o gatunki takie jak Athrotaxis cupressoides

, zmiany klimatyczne poważnie naruszyły nasze zabezpieczenia.

Istnieją jednak oznaki, że te zagrożenia klimatyczne, zwłaszcza pożary wzniecane przez suche błyskawice, są obecnie traktowane poważnie. Wstrząsy tamtych lat oraz głosy tych, którzy wściekle sprzeciwiali się skutkom zmian w naszych najbardziej wrażliwych miejscach, doprowadziły do podjęcia pewnych działań przez rząd.

TPWS, na razie, ma zwiększony budżet na zarządzanie pożarami. Pozwoliło to na przykład na zwiększenie możliwości wykrywania wyładowań atmosferycznych. Kiedy zdarzenie z piorunem jest

(i nie jest to związane z dużymi opadami deszczu, lub jeśli obszar jest bardziej suchy niż zwykle) Parks jest w stanie wysłać samoloty obserwacyjne, aby sprawdzić dotknięte obszary. Dysponuje również ekipami naziemnymi gotowymi do szybkiego ataku podczas takich zdarzeń. Niektórzy pracownicy zajmujący się zarządzaniem pożarami są szkoleni do obsługi wciągarki, dzięki czemu mogą być precyzyjnie umieszczani przez helikoptery w pobliżu krytycznych pożarów.

Istnieją również inne heroiczne środki, co ilustruje reakcja na rozległe pożary w 2019 roku. Podczas tego lata TPWS zainstalował systemy zraszające i zrzucił retardant na pożary płonące w i blisko wrażliwych społeczności, takich jak sosny King Billy w Lake Rhona, a także sekcje lasów deszczowych wokół ikonicznych miejsc, takich jak Mt Anne i Federation Peak. Tworzy się również strefy ochronne wokół miejsc szczególnie wrażliwych na pożary i tam, gdzie jest to możliwe, pali się mniej paliwa.

Takie wysoce interwencjonistyczne podejście ma jednak swoje ograniczenia. Loty spotterów są uzależnione od pogody, a nawet przy dobrej pogodzie nie ma pewności, że wszystkie pożary zostaną wykryte. Na przykład pożary płonące pod ziemią w torfie mogą tlić się niewykryte przez tygodnie lub miesiące, gotowe do ponownego zapalenia i szybkiego rozprzestrzenienia się w następny gorący, wietrzny dzień. Co więcej, większość z tych metod wiąże się z pewnymi kosztami, a priorytety budżetowe rządu mogą się zmieniać. Zwiększony budżet TPWS na walkę z pożarami jest poddawany przeglądowi i nie ma gwarancji, że w przyszłości nadal będzie otrzymywał odpowiednie środki. Ale kiedy konsekwencje zapłonów w dziczy są bezpośrednio związane z natychmiastowością działań gaśniczych, dobrze zaopatrzony system reagowania na ogień jest niezbędny.

Musimy szybko reagować na odległe pożary, albo stracimy skarby. Oznacza to, że przyszłość kurczących się polan Gondwany sprowadza się do naszej gotowości do podjęcia działań ograniczających szkody: rodzaj wiecznej czujności napędzanej tym, jak bardzo je cenimy. Zakłada to szerokie uznanie społeczności, że te lasy są rzeczywiście skarbami, a wątpię, czy tak jest obecnie. Dotychczasowe działania zdają się wskazywać, że zastępowalne budynki gospodarcze w gospodarstwach rolnych mają pierwszeństwo przed niezastąpionymi sosnami ołówkowymi.

Biwak w sosnach ołówkowych. Zdjęcie: Peter Grant

Czy to wszystko sprawia, że jestem optymistą co do przyszłości sosen ołówkowych? Właściwie uważam, że to złe pytanie. Jak zapytała ekolog i filozof, Joanna Macy: 'czy to ma znaczenie, czy jestem optymistką? W swojej książce Coming Back to Life

, Macy mówi, że nasz ból dla świata, „w tym strach, gniew, smutek i poczucie winy, które odczuwamy w imieniu życia na ziemi, jest nie tylko wszechobecny. Jest naturalny i zdrowy”.

Przeciwstawia się łatwemu optymizmowi, jak również nicnierobieniu, introspekcyjnemu pesymizmowi, które są przedstawiane jako jedyne dostępne dla nas wybory. Nie odzyskamy naszej pasji do życia, naszej dzikiej, wrodzonej kreatywności, besztając siebie samych i trzymając się sztywno.

Więc co robimy? Robimy to, co zrobilibyśmy, gdyby ktoś, kogo kochamy, stanął w obliczu choroby lub kryzysu: nadal go kochamy. I otrzymujemy jak najwięcej fachowej pomocy

jak tylko możemy. Ale to, czy jesteśmy optymistami w kwestii ich odbudowy, ma niewielki wpływ na nasze działania. W przypadku kurczących się polan Gondwany, moim pierwszym aktem miłości jest ponowne wkroczenie w prastary cień sosnowego lasu ołówkowego. Chcę podzielić się tym miejscem z przyjaciółmi i będę spędzać tam czas. Tak często godne działanie zaczyna się od odpoczynku i obserwowania. Odkrywam, że to pogłębia moją miłość.

Delikatna bryza muska wierzchołki sosen, pod którymi rozbiliśmy obóz. Kołyszą się one w łatwej synkopie, ich miękkie łoskotanie kontrastuje z klaksonem pary czarnych currawongów. Bardziej subtelne są staccato tryle i warble silvereyes. Oni przemykają między gałęziami, być może w poszukiwaniu gąsienic ćmy sosnowej ołówkowej; nie do odróżnienia od liści sosny, aż do momentu, gdy zobaczysz, że jeden zgina się i porusza.

Słabe słońce wysyła blade snopy światła w kierunku miękkiej ziemi, podkreślając dziesiątki pajęczyn, które pokrywają górne gałęzie. Mnóstwo pajęczaków uplotło tam wyczekujące nitki, mając nadzieję na złapanie tych samych muszek i komarów, których ja chętnie unikam. Im dłużej tu przebywam, im dłużej obserwuję i zauważam, tym więcej dowiaduję się o głębokiej historii tego gaju. Zastanawiam się, czy nie wyłapuję nawet odrobiny jego gondwańskiego akcentu. To, co wydawało mi się szarawym porostem na pniach sosen, okazuje się przy bliższym poznaniu epifityczną paprocią: delikatnie piękną paprotką szkieletową. Występują one prawie wyłącznie na sosnach Pencil i King Billy i są kolejną niezwykłą częścią tego, co przybyło z Gondwany.

Tak samo jak mchy, porosty i grzyby. Są częścią rodziny, wygnani szlachcice. Teraz widzę, że chodzi tu o coś więcej niż tylko o drzewa. Istnieje niesamowity, skomplikowany, starożytny zestaw relacji, które tworzą te polany.

Z tej zadumy wyrwała mnie nagła zmiana pogody. Gęsta, kłębiąca się chmura zastąpiła odległe widoki. Południowo-zachodni wiatr uderza z nagłą gwałtownością; zacinający deszcz i spadająca temperatura kierują nas w stronę naszych namiotów. Zbieramy kilka luźnych rzeczy i wbiegamy do środka, spodziewając się, że będziemy związani z namiotem przez godzinę, podczas gdy zmiana będzie następować w pośpiechu. Zamiast tego, przez całą noc, a także przez cały następny dzień, zaciekłe wiatry i deszcze spowijają krajobraz.

Chociaż sosny oferują solidne schronienie, jestem głęboko zaniepokojony ciągłym rykiem wiatru w ich liściach. Ledwo mogę myśleć, nie mówiąc już o spaniu. Jednak gdzieś w nocy mój pozbawiony snu umysł zaczyna słyszeć ten ryk w koronach drzew jako coś innego. Czy to może być głośna pieśń buntu, którą sosny śpiewają do wiatru? Czyż nie przetrwały tego i gorszego przez miliony lat: zlodowaceń, interglacjałów, susz, pyłów i burz?

Być może mentalność związana z zarządzaniem ziemią sprawiła, że czuję się chroniona przez te drzewa, pytając, jak możemy pomóc im przetrwać to, co nadchodzi. Ale teraz widzę je jako dalekie od niemowy. Słysząc ich śmiałą odpowiedź na wiatr, przed którym ja się chowam, zastanawiam się, czy sosny ołówkowe zadają mi ostrzejsze pytanie: jak my, kruche worki z ciała i kości, z naszymi wielkimi mózgami i kapryśnymi sercami, mamy zamiar przetrwać nadchodzące wiatry?

Zmniejszające się polany Gondwany zostały po raz pierwszy opublikowane w książce Tasmanian Land Conservancy, Breathing Space, antologii esejów, opowiadań i wierszy o zmieniających się relacjach Tasmanów z naturą – znajdź naszą stronęt więcej tutaj.

Exit mobile version